wstęp

Trudno o ogólną refleksję nad Fogoraszami. Jest tam pięknie i dziko, a ludzie szalenie przyjaźni i pomocni. Polecam te góry wszystkim, którzy są gotowi zamienić wygodne hotelowe łóżka na śpiwór, karimatę i namiot a restauracyjne obiady na zupę z puszki podgrzaną na palniku:) Ale zapewniam, nigdzie nie zobaczycie takiego nieba i wschodu słońca jak wysoko w Fogaraszach... Na tym blogu znajdziecie przydatne informacje o noclegach, dojazdach, przejazdach, posiłkach etc.


Ludzie

Przy Cabanie Barcaciu poznaliśmy sympatyczną grupę Rumunów oraz parę Francuzów. Melanż był nie tylko alkoholowy (piwo, wino, koniak, ouzo) ale i językowy: po angielsku mówili wszyscy, po francusku Francuzi i jedna Rumunka, po włosku Francuska, jeden Rumun i ja:)

Natomiast przy Cabanie Negoiu poznaliśmy się inną grupą Rumunów. Od spędzonego wspólnie wieczora już do końca naszego pobytu w Fogaraszach wędrowaliśmy razem.


Natomiast po zejściu do Balea Lac doświadczyliśmy pewnego zwyczaju. Otóż nasi przyjaciele kategorycznie odmawiali przyjęcia jakiegokolwiek zwrotu kosztów za poniesione przez nich na rzecz wszystkich wydatki. A więc nie przyjęli pieniędzy za palinkę i inne napoje, za mici, za papierosy itd. Wiedząc jakie są średnie zarobki netto w Rumunii, zaczęła nas ta sytuacja mocno frustrować. Kiedy podstępem udało się nam wcisnąć im pieniądze do ręki, zagrozili, ze albo weźmiemy je z powrotem, albo dadzą je pierwszemu lepszemu gościowi na ulicy! Dlatego postanowiliśmy, ze następnego dnia zapłacimy wszystkim za śniadanie. Udało się, choć znów z pomocą fortelu. Ostatecznie, odkryta zasada była taka, ze nie oddawaliśmy sobie pieniędzy, ale na zmianę płaciliśmy za całą grupę: raz oni za nas raz my za nich. I tak to chyba jest...


woda, pomoc i języki

  1. Z wodą nie ma w Fogaraszach problemu. Nie trzeba jej ze sobą nosić w wielkich ilościach. Odradzam jednak uzupełnianie zapasów z wód stojących. Najbezpieczniejsze są wartkie strumienie. Aby mieć całkowitą pewność, warto dodatkowo korzystać z tabletek uzdatniających wodę do picia. Tabletki te oczyszczają wodę zabijając drobnoustroje wywołujące biegunkę, infekcje pokarmowe itp.
  2. Aby wezwać w górach ratunek, należy na klawiaturze telefonu napisać "Salvamont" wciskając te klawisze, które odpowiadają za kolejne litery tego słowa. Numer, który się w ten sposób pojawi, to numer ratowników górskich.

  3. W Rumunii można porozumieć się po angielsku. Zwłaszcza z młodszym i średnim pokoleniem. Natomiast z tym starszym po włosku. Z drugiej strony, nie ma co liczyć na znajomość rosyjskiego, chyba ze w regionach przy granicy z Ukrainą.



4 odcinek górski

Po 24 godzinach spędzonych w schronie i 2 dniach trekkingu we mgle, wreszcie poczuliśmy, jak wysoko się znajdujemy.


W planie tego dnia mieliśmy dotrzeć do jeziora Balea Lac, przez wierzchołki Laitel, Laita, Varful Paltinului. Widoki najpiękniejsze wciągu całej wyprawy.

Ze szczytu Laity wciąż widać jeziorko Caltun:

W zejściu do Balea Lac pomagają liny asekuracyjne.

To, co ukazało się naszym oczom przy końcu naszej wędrówki, całkowicie nas zaskoczyło. Cywilizacja w środku Fogaraszy, polskie Krupówki... poniżej widziane jeszcze ze szlaku. Powstałe dzięki przeprowadzonej przez Fogarasze trasy transfogaraskiej.



3 odcinek górski

To spektakularny fragment szlaku biegnącego głównym grzbietem górskim: Cabana Negoiu - szczyt Negoiu - Strunga Domnei - jezioro Caltun. Wyprawę zaczęliśmy od rozmowy z ratownikiem górskim. Wyprawy nam nie odradził, ale stwierdził, ze powinniśmy liczyć się z deszczem.
Już niedługo okazało się, że miał rację. Gęsta mgła z drobnym deszczem towarzyszyła nam w zasadzie do samego Negoiu. Szkoda, bo spodziewaliśmy się wspaniałych widoków. Niestety dookoła mleko...

Na szczycie nie zostaliśmy zbyt długo. Było już późno, a my wciąż mieliśmy długi odcinek trasy do pokonania. Strunga Domnei jest odcinkiem dość niewygodnym. Poza tym blisko Caltun szlak zaskoczył nas pionowym i wyjątkowo wąskim zejściem. Nie było wyjścia, jak najpierw spuścić plecaki, a dopiero potem przeciskać się samemu.

W momencie, gdy schodziliśmy do Caltun ściemniało się.

Natomiast gdy do niego doszliśmy, było już całkowicie ciemno. Poza tym gęsta mgła i coraz silniejszy wiatr.

Po rozłożeniu namiotów zaraz zagotowaliśmy wody na herbatę. Do herbaty podwójna dawka paracetamolu i aspiryny. Potem coś ciepłego do jedzenia i spać. Co działo się w nocy, opisałem w poście poświęconym noclegom:)



2 odcinek górski

Drugi odcinek, jaki pokonaliśmy w górach to czerwony szlak z Cabany Barcaciu do Cabany Negoiu. Wyjątkowo malownicza i ciekawa trasa. Jednocześnie dość łatwa i przyjemna, obfitująca w wiele miejsc, w których można zrobić sobie odpoczynek i podziwiać widoki.

Początkowo idzie się lasem. Dopiero potem zaczynają się piękne krajobrazy.


W połowie drogi rzeki, a więc okazja do schłodzenia zmęczonych stóp.


Na koniec cel naszej podrózy tego dnia: Cabana Negoiu




1 odcinek górski

Zaczęliśmy w Avrig, dokąd dojechaliśmy busem w Braszowa. Po przejściu przez miasteczko weszliśmy na żwirową drogę w kierunku południowo wschodnim prowadzącym do schronisk Cabana Ghiocel i Cabana Poiana Neamtului. Mozolny kawałek, który udało sie nam pokonać w dobrym nastroju jedynie dzięki złapanej okazji.



Dopiero za cabaną Poiana Neamtului zaczęła się nasza właściwa górska wędrówka: do cabany Bercaciu.

W Cabana Barcaciu byliśmy dopiero wieczorem.




manele

Nasi rumuńscy znajomi opowiadali nam o manale z dużym niesmakiem. Czym jednak jest manele? Wikipednia mówi, ze to"styl muzyczny będący mieszanką rumuńskiej muzyki ludowej, muzyki cygańskiej, orientalnej oraz współczesnej muzyki pop. Manele rozwija się na terenie Rumunii, choć pokrewne mu gatunki można spotkać również w Bułgarii (czalga), Serbii (turbofolk), Grecji (laika), Albanii oraz Turcji. W warstwie muzycznej główny nacisk położony jest na interpretację wokalną utworu. Wykorzystanie instrumentów muzycznych może ograniczać się do akompaniamentu syntezatora, często natomiast instrumentarium rozbudowane jest o skrzypce i akordeon. W warstwie tekstowej utwory manele nawiązują przede wszystkim do tematyki miłości, seksu, pieniędzy i szeroko pojętej zabawy. Utwory manele krytykowane są za powszechność wulgaryzmów i mizoginistyczny stosunek do kobiet. Ze względu na fakt, iż manele nadal znajduje się w Rumunii poza tzw. oficjalnym obiegiem, większość manelişti tworzy we własnych małych studiach. Manele spotyka się z ostrą krytyką ze strony rumuńskiej elity i wykształconej klasy średniej. Główne zarzuty to prymitywność muzyki oraz niski poziom wykonawstwa. Większość rozgłośni radiowych i telewizyjnych bojkotuje wykonawców manele. Krytyka ta nie wpływa jednak na popularność gatunku, szczególnie wśród mniej zamożnej części społeczeństwa, zarówno na prowincji, jak i w dużych miastach."
A więc posłuchajmy trochę manele:)

Dobre. Albo to:




Sybin

Sybin to jedyne rumuńskie miasto, jakie zwiedziliśmy. Jest urocze. Najbardziej spodobały się nam dwie rzeczy. Pierwsza to tzw. "oczy miasta", czyli typowe dla tego miejsca okna w dachach pokrytych ceglaną dachówką.




Druga to patia kamienic widoczne przez bramy wychodzące na ulice starego miasta.



No a poza tym ładny Rynek.




przepis na ciorba de burta

Przepis pochodzi ze strony http://www.forum.gazeta.pl/, a jego autorem jest avroml.

"1 kilogram flaków, 70 dag kości, 1,5 litra wody, 10 dag marchwi, 10 dag cebuli, 5 dag selera, 4-5 ząbków czosnku, szklanka śmietany, 2 żółtka, 1 czubata łyżka mąki, ocet lub sok z cytryny, sól, pieprz.
Oczyszczone i wyparzone flaki zalewa się zimną wodą i gotuje razem z kośćmi przez kilka godzin do miękkości. Podczas gotowania zbiera się szumowiny. Ugotowane flaki wyjmuje się i kroi w paski. Wrzuca się je z powrotem do wywaru, wraz z drobno pokrojonymi lub startymi na grubej tarce warzywami. Po pół godzinie dodaje się wyciśnięty czosnek, pieprz i sól. Z żółtek, mąki i śmietany przygotowuje się zawiesinę do zabielenia zupy. Hartuje się ją z kilkoma łyżkami zupy i mieszając wlewa do gara. Należy to zrobić już po odstawieniu gara z ognia, tak by się zupa nie ścięła. Dodaje się kilka łyżek octu lub soku z cytryny. Podaje się gorącą, posypaną kilkoma listkami pietruszki, a w osobnych miseczkach wyciśnięty czosnek w oleju, śmietanę i ostrą paprykę."


rumuńskie przysmaki

Dzięki towarzystwu dwóch kucharzy poznaliśmy kilka rumuńskich specjałów, o których nie znajdzie się informacji w przewodnikach. Pierwszy nie ma nazwy, ale ciekawie smakuje i ma prosty skład: wódka, grecka ouzo i leśne owoce: jagody, borówki, maliny:) Czy mocne? Trudno ocenić. W górach ciężko o kaca.
Drugi to napar z jagód. Świetnie sprawdza się w górskich warunkach. Wystarczy zebrać wysuszonych gałązek z krzaczków jagód i wrzucić je do gotującej się wody. Dla aromatu, koloru i konsystencji warto dorzucić trochę świeżych owoców. Poczekać aż się ponownie zagotuje. Wyjdzie z tego pyszna jagodowa herbata. Świetnie smakuje posłodzona. Nam posmakowała tak bardzo, że postanowiliśmy wziąć ze sobą w dalszą drogę zapas zasuszonych krzaków jagód.

Poza piciem też jedliśmy. Na śniadanie głównie omlety. W schroniskach podają je z czym chcesz: serem, szynką, salami, kiełbasą etc. Natomiast na obiad je się zupy, a w zasadzie ciorby. My mielimy okazję spróbować tylko jednej, o nazwie ciorba de burta. Znaleziony w internecie przepis na tę zupę zamieszczę w osobnym poście. W tym nadmienię tylko, że fantastyczny jest sposób jej podania. Otóż do wraz z samą zupą, kelner osobno podaje kwaśną śmietanę w małym dzbanuszku, surowe żółtka oraz ostrą zieloną paprykę. Śmietany i rozbełtanych żółtek dolewa się wedle uznania. Podobnie dodaje się papryki.

Inny rumuński przysmak, jaki jedliśmy to mici - grillowane kiełbaski z mięsem mielonym bez flaka:) Dobre. Po zejściu z gór zjadłem dwa od razu, Roly zjadł ich siedem. Więcej powie zdjęcie:


Poza tym piliśmy palinkę, której trochę przywiozłem na pamiątkę do domu. Palinka to coś na wzór naszego bimbru. Można je kupić wszędzie w Rumunii, choć nie ma jej w oficjalnej sprzedaży. Wystarczy zapytać.

Poza piciem i jedzeniem było tez palenie. Z nazwy nic nie wymienię. Ale pokażę, w jakim stanie był Roly:)



noclegi

Codziennie spaliśmy gdzie indziej. Pierwszą noc naszej wyprawy spędziliśmy w przedziale sypialnym w ukraińskim pociągu ze Lwowa do Czerniowców. Lubię te przedziały. Są bardzo wygodne i sprzyjają zawieraniu znajomości. Tym razem poznaliśmy dwóch panów. Pierwszy to biznesmen, który sprzedaje maszyny rolnicze do Rumunii, Polski, Gruzji, Kazachstanu i innych krajów. Od siedmiu lat nie był na urlopie. Drugi Pan to żołnierz, który wracał po służbie do domu.

Drugą noc spędziliśmy na kwaterze prywatnej w Braszowie. Na szczęście kwatera znalazła nas na dworcu sama:) Pani z wyśmienitym angielskim spytała się czy szukamy for accommodation. Na co my, że to zależy od ceny... dzięki temu zeszła z 90 na 70 RON. Kwatera bardzo czysta i przyjemna. Mieliśmy do dyspozycji pokój, łazienkę i kuchnię. Moją uwagę przykuł wiszący na ścianie dywan, przedstawiający pląsy rumuńskiej arystokracji.


Adres tej kwatery to: Str. P. Rares Nr 2. bardzo blisko dworca kolejowego, więc idealnie dla tych, którzy jedynie przejeżdżają przez Braszów. Z drugiej strony blisko także starego miasta. Spacerkiem jakieś 15 minut. Inna kwatera to: Guest House Gina & Mihai Bolia Str. Dealu Melcilor Nr 1, tel. (+4) 0744831863, 0740194580, 0268537110.

Natomiast w górach spaliśmy pod namiotem. W zależności od podłoża było mniej lub bardziej wygodnie. Zazwyczaj jednak budziliśmy się w dobrych nastrojach.


Rozbijaliśmy się przy schroniskach lub schronach, zawsze w pobliżu innych ludzi. Pierwsze schronisko, przy którym biwakowaliśmy to Cabana Barcaciu.


Ze względu na trwający tam remont, nie prezentowało się najlepiej. Mimo to zadziwiło nas górską atmosferą. Zbudowane jest bowiem w taki sposób, że jadalnia i sypialnia to jedno pomieszczenie o powierzchni około 40 mkw. Jest tam 20 miejsc noclegowych, toaleta i woda na zewnątrz, nie ma prądu, można kupić piwo i szampana oraz coś zjeść.


Ciekawa jest historia tej cabany. Otóż jeszcze przed jej powstaniem jej przyszły właściciel pracował wysoko w lesie. Któregoś dnia doznał jednak upadku i został sparaliżowany. Z gór znosiło go sześciu mężczyzn. Podczas jednego z postojów, postanowił że zostaje w górach. Podobno zaczął zdrowieć w niesamowicie szybkim tempie. W miejscu wspomnianego postoju zbudował sobie schronienie. Obecnie jest to schronisko dla turystów. Miło było widzieć, jak je w trakcie naszego pobytu remontował własnymi rękoma.

Kolejne schronisko, przy którym biwakowaliśmy to Cabana Negoiu. Warunki tam panujące były lepsze niż w poprzednim schronisku: lepiej zaopatrzona kuchnia i sklep (spod lady można było nawet kupić papierosy), osobne pokoje, ciepły prysznic, a nawet sauna, obecny ratownik górski (salvamont), możliwość porozumienia się po włosku.

Ze względu silny halny, który zerwał się kolejnego dnia, nocleg w namiocie nie miał sensu. Wiatr był tak silny, że przeginał pałąki namiotu do ziemi i rozrywał linki. Nie pomogły nawet zbudowane przez nas w nocy kamienne wiatrochrony. Baliśmy się, że w pewnym momencie wiatr porwie cały namiot z nami w środku. Trzeba było przenieść się do schronu. Na szczęście nie mieliśmy daleko, więc udało nam się do niego dotrzeć w jakieś 20 minut. Namiot zostawiliśmy. Wyciągnęliśmy z niego tylko pałąki, aby po jego spłaszczeniu przygnieść go kamieniami do ziemi. Fogaraskie schrony to szczelne metalowe puszki z pryczami w środku. Mieści się w nich po kilkanaście osób. W środku panuje zaduch, wilgoć i tłok. Światło dzienne pojawia się dopiero, kiedy ktoś do niego wchodzi lub z niego wychodzi. Normalnie pali się jedynie świeczka. Jest to jednak miejsce bezpieczne, w którym można spokojnie przeczekać najgorszą wichurę.


W schronie spędziliśmy dzień i noc. Za to na drugi dzień przywitała nas piękna pogoda. Wreszcie mogliśmy zobaczyć jak schron wygląda z zewnątrz, załatwić się w dowolnie wybranym kierunku i ruszyć w dalszą podróż.

Jedną z ostatnich nocy spędziliśmy w hostelu w Sybinie. Miejsce w pokoju siedmioosobowym kosztuje tam 45 RON. Prysznic, wanna, kuchnia i głośni Amerykanie. Typowy hostel. Odradzam go wszystkim wracającym z gór... ale jeśli nie ma innej opcji, można tam zanocować. Adres: Piata Mica 26. Poznać go można po flagach. Wygląda tak i znajduje się w samym sercu starego miasta:

Natomiast w drodze powrotnej spaliśmy na sprawdzonej kwaterze we Lwowie przy ul. Galickiej (Halycka) 15/6. Wpadliśmy bez uprzedzenia, ale i tak nie było problemu. Gospodarze przyjęli nas bardzo ciepło. Chcieli, aby im zapłacić w złotówkach: po 30 pln od osoby. Przy okazji zdobyliśmy namiary na inną kwaterę, też w centrum, bo przy ul. Doroszenki (tel. +380 067 26 35 095). Kwaterę tę prowadzi matka z corką, dobrze mówią po polsku.


dojazd i powrót z wyższych partii gór

W wyższe partie Fogaraszy dostać można się pieszo, ale jest to mordęga. Podobnie z powrotem. Dlatego warto łapać okazje. My naszą wędrówkę rozpoczęliśmy w miejscowości Avrig.


Stamtąd też złapaliśmy stopa do Cabany Poiana Neamtului. Kosztowało nas to 50 RON. Ale było warto, bo dzięki temu zyskaliśmy dodatkowy dzień na dużych wysokościach. Poza tym po raz pierwszy mieliśmy okazję posłuchać manele:)


Natomiast transport powrotny łapaliśmy z Cabany Balea Lac. Tym razem było drożej, bo 80 RON, ale za to bardziej widowiskowo. Wracaliśmy bowiem słynną trasą transfogaraską, która wije się, górskimi serpentynami przez jakieś 30 kilometrów.


Po około 45 minutach byliśmy w najbliższej miejscowości, przez którą przejeżdżają pociągi w stronę Braszowa i Sybina. W sumie w ciągu dnia przejeżdża ich kilkanaście. Nasz przyjechał po około 30 minutach.




powrót z Fogaraszy

Powrót z Fogaraszy ułożył się nam nieco mniej pomyślnie niż dojazd. Zajął nam tez więcej czasu. Poniższe zestawienie obejmuje środek transportu, odcinek, koszt w walucie obcej i PLN oraz godzinę odjazdu i przyjazdu.

Kilka uwag. Po pierwsze, Halta Carta to przystanek kolejowy w miejscowości, do której zeszliśmy prosto z gór. Nie ma tam stacji kolejowej z kasą. Bilet kupuje się u konduktora. Podobnie jak w przypadku ukraińskich autobusów, można go nabyć taniej, pytając się "Ile będzie kosztował przejazd bez biletu?" :) Wtedy konduktor policzy nam o połowę taniej, ale pieniądze zatrzyma dla siebie. Taki zabieg raczej uda się nam tylko w pociągach typu personal.


Po drugie, w Suczawie z dworca kolejowego do autobusowego zabierze nas autobus nr 2. Nie pamiętam, ile to przystanków. Najlepiej prosić o wskazówki miejscowych. Po przyjeździe na dworzec okazało się, że jedyny autobus do Czerniowców odchodzi o 13:00. Jak dla nas za późno. Na szczęście udało się dowiedzieć o inne środki transportu. Spod bazaru obok dworca, którego zdjęcie znajduje się poniżej, do Czerniowców zabrał nas ukraiński przemytnik:)


Po trzecie, dojazd do Lwowa autobusem to nie był najlepszy pomysł. W tym samym czasie dotarlibyśmy pociągiem (np. tym o 15:19) taniej i na pewno w bardziej wygodnych warunkach. Po czwarte, ze Lwowa do Lublina można dostać się dwoma autobusami. Pierwszy odchodzi o 08:00 a drugi o 15:00.

Nie licząc noclegu w Sybinie, podróż powrotna też zajęła nam dwa dni. Niestety pierwsza noc przypadła na podróż pociągiem z Braszowa do Suczawy. Dopiero drugą noc spędziliśmy na prywatnej kwaterze we Lwowie.